Zaintrygowało minie coś, co zobaczyłam w barze przy ulicy. W garze kawałki czegoś żółtego. Pani która to sprzedaje nie zna niestety angielskiego. Ryzyk, fizyk, zamawiam porcję.


Zjadłem, nawet mi smakowało. Ale co to było do dziś nie wiem. Miałem wrażenie, że była to pocięta łodyga jakiejś rośliny, ale nie dam sobie za to głowy uciąć. Równie dobrze mogło to być jakieś ciasto. Do tego jeszcze coś naturalnego do picia.
Dla tych co szukają ile kosztują świeże soki w Hongkongu cennik poniżej.


Wracając do tego co jadłem. Jak się próbowałem pytać co to jest, pani pokazała mi ten czerwony napis. Wszędzie krzaczki oprócz ceny, siedem dolarów hongkońskich. Jeśli ktoś potrafi to przetłumaczyć to proszę o pomoc.

Na chwilę wrócę do bambusowych rusztowań. Tutaj są one wszechobecne, bo produkt do ich budowy jest wszędzie dostępny i tani. Jedyne co zmieniło się na przestrzeni lat to materiał do jego wiązania. To już nie jest naturalny sznurek, a taśma ze sztucznego tworzywa.

Jeszcze jedna z rzeczy, która rzucająca się w oczy. U nas kościoły budowane są głównie na placach i prawie nie spotyka się żadnych przyległych do nich budynków. Tutaj lokalne świątynie wciśnięte są tam, gdzie jest miejsce.

I jeszcze dwa zdjęcia okolicy.


Dodaj komentarz